Ostatnio jadąc autobusem, byłem świadkiem sytuacji, w której kontrolerka biletów, nie wypisała mandatu pijakowi, a dwa rzędy siedzeń dalej spisała dane młodego, dobrze ubranego, a przede wszystkim trzeźwego chłopaka – za brak aktualnej legitymacji szkolnej. Był słuchaczem szkoły policealnej i co prawda wiedział, że ulga przysługuje mu do 21 roku życia, ale stwierdził, że legitymacja jest ważna do końca roku szkolnego.
Na nic szły jego prośby, żeby odpuściła, że nie był świadomy. Pani kontroler zaczęła rzucać punktami z regulaminu komunikacji miejskiej, zrywała dyskusje i czym prędzej przeszła do wypisywania mandatu. W tym czasie Pan Pijaczek rechotał i wręcz starał się poderwać wspomnianą kontrolerkę. To zresztą nie był pierwszy przypadek, gdy byłem świadkiem podobnej sytuacji. Czy w Polsce musi być premiowany alkoholizm, brud i patologiczne lenistwo? Dlaczego samotna matka pracująca za nieco ponad dwa tysiące złotych, ma mniejsze prawa do różnego rodzaju zapomóg niż osiedlowy pijaczyna?
Nigdy nie zapomnę historii, w której inspektorka z MOPS-u odmówiła rodzinie bezpłatnych obiadów w szkole, tylko dlatego, że podczas wizyty domowej stwierdziła, że w domu niczego nie brakuje. Skoro samotna matka dwójki dzieci, ma w mieszkaniu porządek i stara się zapewnić im to, co najlepsze pracując na dwa etaty, to nie przysługuje jej pomoc od Państwa. Bo sobie radzi. A Państwo ma pomagać tym, którzy sobie nie radzą. Na szczęście tym razem sprawa miała pozytywny finał, gdyż po dość ostrej wymianie zdań, Pani inspektor nieco zmiękła i zmieniła swój władczy ton.
Czy istnieje szansa na zmianę systemu socjalnego w Polsce? Oczywiście, że tak. Wymaga to jednak gigantycznego nakładu pracy na szczeblu zarówno administracyjnym, jak i społecznym. Niedopuszczalne są sytuacje, w których pracownicy DPSów są zmuszeni do korzystania z państwowych zapomóg, bo proponowane przez Państwo pensje, nie starczają na podstawową egzystencję, nie mówiąc o dostatnim życiu. Osoby pracujące w Domach Opieki Społecznej to nie wolontariusze, a właśnie pracownicy i jak mawiał mój dziadek – „Jeśli chcesz mieć dobrego pracownika, to go porządnie nakarm.” Państwo nie powinno odmawiać komuś pomocy, tylko dlatego, że sobie „jakoś radzi”. Osoby te spędzają w pracy po kilkanaście godzin, kosztem zdrowia fizycznego i psychicznego, a przez resztę dnia próbują stworzyć dla swoich dzieci normalny dom. Płacą rachunki, podatki, kształcą kolejne pokolenia. To właśnie takie rodziny potrzebują wsparcia, bo żyją one na krawędzi nędzy. Z biedy już trudno wyjść, gdyż zwykle ma ona także aspekt mentalny. To rodziny tzw. pracujących biednych, żyjące na krawędzi ubóstwa, zasługują na szansę – to często bardzo zdolne, inteligentne osoby, mające swoje pasje i marzenia, którym po prostu w życiu nie wyszło lub źle się urodziły.
Najważniejszym aspektem jednak pozostaje nasza mentalność. Z jednej strony mamy zgraje liberałów, dla których każda forma wsparcia uboższych od nich to rozdawnictwo, a gdy oni biorą pieniądze od Państwa, to jest to „dotacja”. Którym śmierdzi polska kiełbasa, wstydzą się disco-polo i są bardziej inteligentcy od polskich przedwojennych elit. Z drugiej strony mamy konserwatywnych roszczeniowców, którzy uważają, że nam się po prostu wszystko należy, bo jesteśmy biali, heteroseksualni i polscy. Żyjący w syndromie oblężonej twierdzy, broniący narodu każdego dnia przed nowymi, często wyimaginowanym wrogami. Oba te światy są odklejone od otaczającej zwykłego Polaka rzeczywistości. Oba te światy się nienawidzą, a czasem odnoszę wrażenie, że nienawidzą także same siebie. I niby mamy na scenie politycznej jeszcze kilka partii, ale one żyją zwykle od wyborów do wyborów. Praca u podstaw umarła, a duch pozytywizmu zachował się co najwyżej na kartkach prozy Bolesława Prusa. Nasza polska, kawiorowo-kanapowa lewica, sprawiła, że nikt nie pamięta już o jej zasługach na przestrzeni ostatnich 100 lat. Środowiska lewicowe albo się obudzą, albo przestaną istnieć.