My, dzieci z polskich bloków, zrodzeni w latach dziewięćdziesiątych, jesteśmy wilkami. Nie milenialsami. Nie pokoleniem XYZ, tylko niezależnymi i samotnymi wilkami. Kiedy nasi rodzice starali się odnaleźć w nowej, zawodowej rzeczywistości po transformacji systemowej, nas pozostawiono samych sobie. Dzieci ulicy, eurosieroty, blokersi.
Wychowani na styku rewolucji technologicznej samodzielnie nauczyliśmy się żyć w tych dwóch światach. Znamy Tindera, Facebooka, Snapchata, Ubera czy Pyszne. Pamiętamy też gimnazjalny smak trawki, Perły Export i Viceroyów Light. Staraliśmy się uczyć — raz lepiej, raz gorzej — byle zadowolić rodziców, gdyż oni, posiadający zwykle gorsze wykształcenie uważali, że jak będziemy się dłużej kształcić, nasze życie będzie lepsze. Dziś większość z nas ma matury, część zrobiła studia. Zdarza się jednak tak, że z magistrem lądujemy w mało prestiżowych i – co gorsza – słabo płatnych pracach.
My, dzieci z polskim bloków jesteśmy nieco rozżaleni, bo czujemy się nieco przez rodziców zaniedbani. Nie była to rzecz umyślna, wszak chcieli nam dać wszystko, co najlepsze. Nie dali nam jednak wspólnie spędzonego czasu, bo ciągle pracowali. Reformując swoje firmy, działy, stanowiska – zapewniali sobie coraz to lepszą pensję, a nawet coraz to ciekawsze gadżety – smartfony, laptopy, tablety. Chyba zapomnieli, że nie zawsze będziemy dziećmi. Do cna zdegenerowali rynek pracy, sprawiając, że dziś nie mając układów, umowa o pracę na czas nieokreślony jest mglistym marzeniem. Nie wspominając o tym, że zarabiając te wszystkie złotówki, euraski i dolary doprowadzili do katastrofy klimatycznej, za którą także zapłacimy.
Nas, dzieci z polskich bloków, neoliberalne media chętnie opisują, jako pokolenie roszczeniowe, rozkapryszone i leniwe. Może trochę tacy nawet jesteśmy. Wszak wychowała nas pop-kultura, media i ulica. Nie ma dla nas wizji dorosłości. Nie otrzymamy spółdzielczych mieszkań za bezcen. Stabilnego zatrudnienia za godziwe wynagrodzenie. Nie zbudujemy nowego systemu, na gruzach starego tworząc nowe elity. Nie doczekaliśmy się żadnej rewolucji. Wciąż czekamy. Pełni strachu, gniewu i frustracji. Najgorzej z nas mają ci, których rodzicom się nie udało, którzy nie dostaną zadatku na mieszkanie, sfinansowanego wesela czy posady w rodzinnej mikrofirmie. Ci z nas będą gonić jak nasi rodzice, w dużo gorszych warunkach, z dużo mniejszą szansą na społeczny awans.
My, dzieci z polskich bloków dorośliśmy za szybko, ale nigdy nie dojrzeliśmy do końca. Utknęliśmy gdzieś w międzyczasie. Nauczyliśmy się kochać i bawić jak dorośli, ale nigdy nie nauczyliśmy się nimi być.
„Najgorzej z nas mają ci, których rodzicom się nie udało”. Na pewno? Każdy z nas może kształtować swoje życie i od nas zależy, jak się ono potoczy.
Chodzi mi o to, że inaczej się startuje z wizją, że możesz sobie pozwolić na studia w innym mieście, nie martwiąc się o przeżycie od pierwszego do pierwszego, a inaczej, gdy Twoich rodziców nie stać Cię nawet na wysłanie na lokalny uniwerek. To się zwykle ciągnie dalej – posady, kredyty. Choć jesteśmy kowalami własnego losu, trudniej gra się „słabymi kartami”. Ale masz rację, że powinniśmy grać najlepiej jak potrafimy! ?
To nie jest tak, że teraz rodzice też nie gonią za lepsza pracą i stabilną sytuacją i stanowiskiem. Pesymistyczną wizję snujesz.
To prawda – gonitwa nadal trwa, a to tym bardziej nie napawa optymizmem, zwłaszcza, że warunki są coraz gorsze.
Nie do końca można wrzucić wszystkich do jednego worka tylko dlatego, że urodziliśmy i wychowaliśmy się na blokowisku. Uogólniając może i tak jest, ale jednak jest wiele zarówno rodziców i dzieci z blokowisk, którzy traktowali to jako stan przejściowy i chcieli czegoś więcej, podnosząc kwalifikacje lub zdobywając wykształcenie, co w efekcie pozwoliło zmienić swoje życie. Największe kajdany życiowe mają ci, którzy wiecznie twierdzą, że „tak to już jest” i są bezsilni by coś zmienić.
Masz rację! Kajdany „tak to już jest” hamują rozwój wielu polskich rodzin – ale wiele innych jest tak zaślepiona biegiem ku rozwojowi, że zaraz nie będziemy mieli rodzin wcale. Słabną nasze relacje rodzinne, a patologie na rynku pracy sprawiają, że musimy pracować coraz więcej i więcej, więc ten stan się tylko pogłębia.